Czy w polskiej mieszkaniówce problemem jest przywiązanie do własności?

Dodane dnia 17 maj 2022 w kategorii Domy i mieszkania, Rynek nieruchomości | 0 komentarzy

Uśmiechnięci młoda kobieta i mężczyzna siedzą pod ścianą, otoczeni kartonami i rzeczami z przeprowadzki

W publicznych dyskusjach coraz częściej pojawia się problem niewystarczającej dostępności mieszkań w Polsce. Zagadnienie to splata się z innymi tematami o doniosłym społecznym znaczeniu, jak chociażby z dzietnością, jak też z perspektywami startu życiowego młodych osób. W kontekście tej dyskusji pojawia się hasło “mieszkanie prawem, a nie towarem”, które zaczyna być różnorako interpretowane. W portalu krytykapolityczna.pl opublikowano polemikę Piotra Wójcika z Alicją Defratyką, dotyczącą rzekomego “kultu własności” dominującego w Polsce.

Na początku zaznaczmy, że termin “dostępność mieszkań” nie jest synonimem dla ich podaży na rynku. Obydwa te parametry są co prawda mocno ze sobą powiązane, jednak nie przekładają się 1:1. Mówiąc o dostępności mamy na myśli to, czy realnie przeciętny obywatel kraju może sobie pozwolić na zakup własnego M. Więc w hipotetycznej sytuacji, w której mieszkań co prawda jest dużo, jednak są bardzo drogie, nadal mówilibyśmy o niskiej ich dostępności.

Jak to obecnie wygląda w Polsce? Z jednej strony od wielu lat deweloperzy rok w rok oddają do użytku rekordową liczbę mieszkań, z drugiej – mówi się o potężnej luce mieszkaniowej. W Polsce, zależnie od tego, kto o tym mówi, brakuje od kilkuset tysięcy do nawet ponad miliona mieszkań. Czyli: zapotrzebowanie na lokale mieszkaniowe jest o tyle większe od tego, co jest dostępne na rynku. Nie będziemy się tu zajmować rozstrzyganiem tego, czy te dane rzeczywiście są poprawne. Zaznaczmy jedynie, iż często używany jest ten argument.

Autor wspomnianej publikacji z krytykipolitycznej.pl próbuje obalić mit przywiązania Polaków do własności. Jak pisze – statystyki, w których widać bardzo duży udział lokalów posiadanych w rynku mieszkaniowym, wynikają z pewnych specyficznych procesów. Konkretnie chodzi o to, że po upadku komunizmu mnóstwo osób w Polsce miała możliwość wykupienia lokalu spółdzielczego lub komunalnego za symboliczną kwotę. Nic dziwnego, iż to zrobili. Teraz widnieją w statystykach jako właściciele mieszkań nie obciążonych hipotekami. Wystarczy jednak spojrzeć na to, ile tych lokali jest obciążonych kredytem i wtedy okazuje się, że Polacy wcale tak często mieszkań nie kupują. Mówimy o ujmowaniu tych danych na tle Europy Zachodniej, a nawet konkretnie – na tle Niemiec, które są przedstawiane jako przykład rozwiniętego rynku mieszkaniowego, z dominującym najmem.

Przy powoływaniu się na przykłady z zagranicy i wskazywaniu ich jako nieuniknionego lub pożądanego kierunku rozwoju, popełniany jest błąd mocnej stronniczości. Piotr Wójcik pyta, czemu używa się tych przykładów-wzorów wybiórczo? Zachodnia Europa pod względem podejścia do kwestii posiadania mieszkania nie jest jednolita. Np. w polemizowanym tekście autorka powołuje się na zjawisko “bamboccioni” z krajów Europy południowej. Chodzi o osoby, które bardzo długo mieszkają z rodzicami, nawet gdy już są dorosłe i pracują. Jest jednak zasadnicza różnica między chociażby Włochami a Polską, jeśli przyjrzymy się przestrzeni mieszkalnej przypadającej na jedną osobę z gospodarstwa domowego. Wtedy widać, że Włosi mogą pozostać w rodzinnym domu, ponieważ mają do dyspozycji dużo większą przestrzeń, pozwalającą na komfortowe życie. W Polsce taki scenariusz życiowy wiąże się zazwyczaj z gnieceniem się malutkim pokoju, w mieszkaniu o powierzchni nie przekraczającej 60 mkw.

Jednocześnie łatwo też polemizować z uzasadnianiem kultu własności boomem kredytowym z ostatnich lat. Wbrew pozorom – nie jest to wyraz desperackiego dążenia do posiadania, ale wynik zwykłej, ekonomicznej kalkulacji. Po prostu spłacanie kredytu było tańsze niż opłacanie czynszu za najem. Do tego dochodzi fakt, że po okresie spłaty zostajemy z własnym majątkiem, a w przypadku najmu – z niczym. Sytuacja na rynku najmu obecnie jeszcze się pogorszyła ze względu na wojnę w Ukrainie i spowodowaną tym falę uchodźców. Liczba ofert wynajmu mieszkań w dużych miastach spadła przynajmniej o połowę. To zaś oznacza przewagę popytu nad podażą, a więc wzrost cen.

Niestety póki co rząd nie jest w stanie poradzić sobie z tą sytuacją. Programy wspierające mieszkaniówkę mają marginalne znaczenie, a zasób mieszkań komunalnych jest tak mały, że na lokal z tych zasobów czeka się w kilkuletniej kolejce, co raczej ciężko wpisać w jakiekolwiek sensowne życiowe plany.

Dodaj komentarz